ZIOŁOLECZNICTWO, GALENIKA I MEDYCYNA NATURALNA

Ergoapiol. Te róże nie pachną

Ergoapiol stosowano nie tylko przy nadmiernych krwawieniach miesiączkowych, ale także do… wywoływania poronienia.

tekst archiwalny (2018 r.)

Nowojorski fabrykant farmaceutyczny Martin H. Smith nie miał dobrej prasy. Gdyby dzisiaj przyznawano nagrody za wypuszczenie na rynek preparatów okrytych jak najgorszą sławą, z pewnością dostałby trzecie miejsce za Glykeron, czyli mieszankę syropu cukrowego i heroiny oraz srebrny medal za Ergoapiol. O włos i znokautowałby późniejszy wynalazek – talidomid. Specyfikowi Smitha nie odpuszczali lekarze, farmaceuci, urzędnicy, a nawet pisarze. Ernest Hemingway bardzo jasno i klarownie pisał o tym środku, utrzymując wokół niego nimb ludzkich krzywd i tragedii:

Love is just another dirty lie. Love is Ergoapiol pills to make me come around because you were afraid to have a baby.

Wszystko zaczęło się całkiem zwyczajnie. Pod koniec XIX wieku w firmie Martina H. Smitha zdecydowano się na poszerzenie asortymentu istniejących preparatów poprzez opracowanie formuły nowego leku, który miał wspomagać terapię bolesnych i nieregularnych miesiączek. Zatrudnieni farmaceuci skupili swoją uwagę na europejskich surowcach roślinnych oficjalnie wykorzystywanych do stymulacji menstruacji, a w rzeczywistości częściej używanych do tzw. spędzania płodu, zatem w celach poronnych. Postanowiono oprzeć się na alkaloidach sporyszu i olejku z nasion pietruszki – tak powstał Ergoapiol, który przez cały okres istnienia zawierał w każdej kapsułce:

apiol (wedle technologii Smitha) – 5 granów
ergotyna – 1 gran
olejek z jałowca sabińskiego – ½ grana
aloina – 1/8 grana

Nie dotarłem do informacji, w którym roku Ergoapiol zadebiutował na półkach aptecznych, ale musiało być to z pewnością przed 1902 rokiem, gdyż już w tym czasie pisma medyczne rozpisywały się (mniej lub bardziej z inicjatywy firmy Smitha) o cennych i korzystnych właściwościach preparatu.

Czasopismo Vermont Medical Monthly w 1902 roku w nieoznaczonym artykule sponsorowanym wychwalało zalety Ergoapiolu w zakresie wspierania i stymulacji przepływu krwi w obszarze miednicy i macicy, jednocześnie podając kilka przypadków z praktyki lekarskiej. 23-letnia pani D. cierpiała na bolesne miesiączki i wielkie krwotoki, które skutecznie zostały zahamowane dzięki iście końskim dawkom specyfiku: 6 kapsułek dziennie przez 5 dni. O rok młodsza pani T. musiała zażywać dwie porcje leku przez 90 dni. Autor podkreślał znaczne zasługi składników czynnych w leczeniu nieregularnej menstruacji anemiczek, którym ze względu na cherlawość i wrodzoną słabość wystarczyła tylko jedna kapsułka dziennie. Jednocześnie wskazano, iż inne „apiole” nie są dobrymi preparatami, a najskuteczniejsze jest tylko remedium z fabryki Smitha, gdyż ma aż „92% aktywnego składnika pietruszki”. W piśmie The Trained Nurse nad Hospital Review z 1910 roku Ergoapiol przestawiano jako zupełnie nowy produkt na rynku, będący „wolnym od toksyn i substancji niepożądanych”.

Nieco mniejszym optymizmem odznaczali się redaktorzy i naukowcy należący do Council on Pharmacy and Chemistry of the American Medical Association (1914), a największy sceptycyzm budził w nich składnik leku oznaczony nazwą „apiol”.

Nie przedstawiono żadnego oświadczenia względem składnika „apiol”. Z właściwości fizycznych i wagi zawartości każdej kapsułki jest jasne, iż każda dawka nie zawiera 5 granów apiolu jako chemicznej substancji, lecz jakiś płyn, prawdopodobnie oleożywicę z nasion pietruszki.

Członkowie AMA stali twardo na stanowisku, iż skoro w leku nie znajduje się czysty apiol a tylko jakiś ekstrakt, to firma w ten sposób świadomie wprowadza pacjentów w błąd. Pomimo tych wątpliwości wyrażanych przez świat nauki, produkt Smitha trzymał się bardzo dobrze i przynosił duże zyski. Nie umknęło to uwadze oszustom, którzy rychło wprowadzili do obrotu sfałszowane opakowania Ergoapiolu. Smith szybko zareagował i rozpoczął wielką kampanię informacyjną, reklamującą jedyną słuszną metodę identyfikacji oryginalności leku. Chcąc sprawdzić, czy aby na pewno kapsułka wyszła z fabryki Smitha, należało ją… przeciąć wzdłuż! Tak spreparowano formy, iż po rozpołowieniu twardej żelatynowej kapsułki ukazywały się inicjały M.H.S., uprzednio niewidoczne z zewnątrz. Znacznie większym problemem były firmy kopiujące receptury – na te nawet i Smith nie mógł poradzić. Dlatego na rynku pojawił się Apergols, który był wytwarzany wedle nominalnego przepisu Ergoapiolu, choć zapewne i on wykorzystywał oleożywicę z nasion pietruszki, którą zapisywano pod nieprawdziwą nazwą „apiol”.

Dokumenty Departamentu Rolnictwa Stanów Zjednoczonych z lat 1919-1922 wskazują na dużą popularność preparatów z apiolem, jakkolwiek był wtedy rozumiany. Urzędnicy federalni działając na podstawie Pure Food and Drug Act z 1906 roku, przejmowali źle oznakowane lub wprowadzające w błąd produkty lecznicze, które wychwytywano podczas przewożenia z jednego stanu do drugiego. Publiczne obwieszczenia Departamentu wielokrotnie wspominały o przypadkach zniszczenia mniejszych lub większych partii specyfików nominalnie oznaczonych jako preparaty do regulacji cyklu miesiączkowego. Faktycznie wykorzystywano je jako środki poronne, szybko upłynniane na czarnym rynku. Najwyraźniej był to większy biznes, bo niezależnie od marki w swoim składzie niezmiennie wykazywały obecność apiolu, ziela mięty polej, korzeni bawełny oraz ziela wrotyczu.

Ergoapiol pojawił się także na rynku brytyjskim i najwyraźniej już wtedy był otoczony specyficzną sławą – ku uldze wielu ciężarnych w kłopotliwej sytuacji, a przerażeniu wielu farmaceutów, których wkrótce związała ustawa Pharmacy and Poison Act z 1933 roku. Ten akt prawny szczegółowo regulował wydawanie preparatów toksycznych i silnie działających wedle przepisu lekarskiego. Ergoapiol podpadał pod ustawowe wytyczne, więc od pacjentek proszących o opakowanie leku żądano recepty. Farmaceuci z miękkimi sercami niekiedy ulegali gorącym prośbom i namowom, o czym lubował się rozpisywać tytuł The Chemist and Druggist, potępiając aptekarzy łamiących państwowe przykazania i przymykających oczy na brak stosowanych dokumentów. W czasie II wojny światowej poświęcano takim osobom szczególnie dużo akapitów i szpalt, co było zasługą inspektorów rządowych, którzy najwyraźniej nie mając nic lepszego do roboty w perspektywie niemieckiej inwazji na Wyspy Brytyjskie, namawiali młode kobiety do udawania ciąży i pod przykrywką wysyłali je do aptek, aby wyłudziły Ergoapiol bez lekarskiego poświadczenia.

W ten sposób wpadł pan Watson, pracownik londyńskiej apteki z 45-letnim stażem, choć jego sprawa była nieco inna, bo indagowany o Ergoapiol odrzekł dwóm „chwilowym” agentom Jego Królewskiej Mości, iż Ergoapiolu na stanie nie ma, ale jest coś podobnego w działaniu. Zatroskany o los młodej dziewczyny zapytał ją o miesiąc ciąży, po czym sprzedał jej najzupełniej legalny specyfik „Pour les Dames Capsules”, a nawet podobno (do czego się nie przyznawał) poinstruował ją jak użyć strzykawki i wody z mydłem karbolowym, co miało niezawodnie zakończyć ciążę. W dochodzeniu uwzględniono opinię eksperta który jasno stwierdził, iż sprzedany preparat nie mógł wywołać poronienia, lecz jeżeli kobieta pyta o Ergoapiol bez recepty lekarskiej to bez wątpienia jest to bardzo podejrzana sprawa i zapewne chce przedwcześnie zakończyć ciążę. Życzliwy wobec ludzkiego nieszczęścia pan Watson został zawieszony na czas 12 miesięcy w prawach członka Towarzystwa Farmaceutycznego, albowiem był to dopiero pierwszy udowodniony nielegalny wyczyn.

Fatalna opinia o Ergoapiolu mocno nadszarpnęła zaufanie służby zdrowia względem tego preparatu. Już na początku lat 50. prowadzono poważną dyskusję o zatruciach apiolem, ale gwoździem do trumny tego środka była śmierć młodej Kanadyjki w maju 1957 roku, będącej następstwem zażycia leku w celach poronnych. Lekarze do których wtedy trafiła, opublikowali list w The Canadian Medical Association Journal w 1958 roku, w którym negowali zasadność użycia apiolu i olejku z jałowca sabińskiego we współczesnej terapii i podkreślali ich wysoką toksyczność i ogólne niebezpieczeństwo dla pacjenta. Niedługo potem Ergoapiol zniknął z aptecznych półek. I świat stał się trochę bezpieczniejszy.

Apiol odkryty w połowie XIX wieku pod koniec stulecia trapił uczciwych naukowców i wytwórców, gdyż to, co sprzedawano jako tę substancję, najczęściej nią wcale nie było. Autor artykułu z 1897 roku, który opublikowano w The Chemist and Druggist, ubolewa nad mizerną jakością w handlu:

Wiele niepodobnych do siebie substancji jest sprzedawanych jako apiol. Różnią się gęstością, kolorem, obecnością rozpuszczalników i reagentów oraz poddaniem na wpływ ciepła rozkładającymi pożądane związki. Fałszuje się go olejem rycynowym lnianym, gliceryną i balsamem gurjun.

Problemem apiolu zajmowało się wspomniane wyżej American Medical Association, którego członkowie tak gorąco wątpili w skuteczność przetworów pietruszkowych, iż w 1922 roku otwarcie zadeklarowali:

Preparaty z nasion pietruszki były używane przez wiele lat dla ich właściwości antymiesiączkowych i stymulujących menstruację. […] Nie ma żadnych akceptowalnych dowodów na wartość apiolu jako środka terapeutycznego. Mając na uwadze fakt, iż przez tyle lat nie zdobyto żadnego satysfakcjonującego dowodu użyteczności nasion pietruszki, Rada postanawia wykluczyć apiol z listy New and Nonofficial Remedies.

Brytyjczycy nie byli tak radykalni w odróżnieniu od Amerykanów i postanowili dalej pracować nad apiolem, a przynajmniej wciągnąć go w jakieś solidne ramy standaryzacyjne. Szło im to jednak nadzwyczaj mizernie, czego dowodem było wystąpienie na krajowym kongresie farmaceutycznym w 1928 roku. Głównym problemem był… brak apiolu w surowcu. Nasiona pietruszki uprawianej w Anglii oraz we Francji zawierały skromne ilości tego związku, dlatego badania prowadzono w Niemczech. Wymagania narzucone przez B.P.C. (British Pharmaceutical Codex) były nie do spełnienia dla krajowego surowca, wobec czego postulowano napisanie zupełnie nowej monografii. Z jakichś powodów do rewolucji standaryzacyjnej nie doszło, a monografia B.P.C. z 1934 roku nie różni się wielce od tych sprzed 1928 roku.

Obecnie wiemy, iż problem Brytyjczyków był jak najbardziej realny, gdyż istnieją trzy rasy fitochemiczne pietruszki:

  • mirystycynowa
  • apiolowa
  • ATMOB (alliltetrametoksybenzolowa).

Znaczne ilości apiolu występują tylko w rasie apiolowej (58-80%), w pozostałych mamy ślady (ATMOB), albo do 3% (mirystycynowa). Możemy tylko rozważać, czy miało to istotne przełożenie na skuteczność terapeutyczną Ergoapiolu. Mirystycyna jest obecna w gałce muszkatołowej, a przecież i ją wykorzystywano jako środek poronny. Który związek miał więcej „na sumieniu” w przypadku śmierci Kanadyjki – trudno powiedzieć.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *